Love a Rolling Stones - Satisfaction Warsaw
Moja relacja z ostatniego koncertu trasy No Filter 2018.
Maj 2017 rok, Stonesi zapowiadają swoją
kolejną trasę koncertową, po Europie. Myślałem, że skoro w trakcie 14 On Fire tour odwiedzili wszystkie powszechne znane europejskie miasta, tym razem zawitają do tych "mniej znanych". Z nadzieją patrzyłem na listę miast jakie mieli odwiedzić, jednak, ponownie Polska została ominięta szerokim łukiem. Znów na ich mapie pojawiły się Niemcy i to w aż trzech postaciach...Austria, Holandia, Francja - też trzy razy... i inne bardzo dobrze znane fanom i Stonesom miejscówki. Moje nadzieje legły w gruzach – do Polski, nie ma szans, żeby przyjechali. Na przyszły rok pozostały jeszcze obiecane występy na wyspach i tyle w temacie...
Trasa No Filter zakończyła się 25 października, występem w Paryżu. Już tylko pozostało oczekiwanie na angielskie koncerty, na które oczywiście nie miałem szans pojechać (zostało mi tylko obejrzenie ich na DVD lub posłuchanie w formie audio na CD). Pojawiły się kolejne myśli, że może to już być ostatnia trasa i chyba już najwyższy czas zejść ze sceny... Jednak, pojawiło się światełko w tunelu. Od razu po Świętach Bożego Narodzenia, serwis internetowy Rzeczpospolita opublikował informację: "The Rolling Stones zagrają w Polsce w 2018 roku". Na początku , pomyślałem, że to zwykła bujda, ktoś robi fanom niepotrzebną nadzieję, nawet na forach internauci nie wierzyli w te słowa - po prostu była to bajka wyssana z palca. Nawet zacytuję moje słowa napisane na rstones forum, pod linkiem artykułu owego serwisu: Od razu trudno w to uwierzyć, ale gdy tak się głębiej zastanowię, to koncert w Polsce jest realny. W przyszłym roku Stonesi mają zagrać kilka koncertów w Anglii (najprawdopodobniej na wiosnę) więc wydaje mi się, że jest to dobra okazja, żeby w ramach podbojów rodzinnego kraju, panowie zawitali do wschodniej Europy. Przypomina mi się trasa z 2007 roku, gdzie Stonesi zagrali w prawie każdym zakątku naszego kontynentu plus na zakończenie koncerty w Anglii. Może powtórzą ten schemat, byłoby cudownie. W latach 2012-2017 grali już 5 razy w Anglii, kilkakrotnie w Stanach, w Azji, Australii, 2 razy w Europie oraz Ameryce Południowej. Jednak grając w Europie pominęli wschodnie kraje, może przyjdzie na nie czas właśnie w przyszłym roku. Wokół tej informacji zrobiło się sporo szumu, który jednak ucichł, a my fani ,zostaliśmy z mieszanymi uczuciami.
20 lutego sytuacja całkowicie się zmieniła. W Edynburgu pojawiły się plakaty z hasłem "No Stopping" informujące, że trasa Stonesów się zbliża, kolejne pojawiły się w Berlinie i Londynie, a w Polsce powstała specjalna strona internetowa nostopping.pl z hasłem: "Wkrótce informacja, która zelektryzuje całą Polskę!" To już była informacja 100 procentowa!!! Stonesi przyjadą do Polski!!! Ogarnęły mnie niesamowite emocje, nie dochodziło do mnie to, że zawitają do mojego kraju, a ja, taki mały, szary fan, będę miał okazję zobaczyć ich na żywo!!! Gdy emocje opadły, uświadomiłem sobie, że nie mamy jeszcze tak do końca 100 procentowej pewności, nie było to oficjalne oświadczenie, więc mógł być to fake... Wieczorem, tego samego dnia, strona RMFMAXXX reklamowała informację, która miała poruszyć cały naród. Dwa dni później reklama No Stopping pojawiła się na dworcu PKP w Katowicach oraz na ekranach komunikacji miejskiej w Warszawie, to już było pewne! Oficjalne informacje miały pojawić się 26 lutego o godzinie 9:00 czasu polskiego. Wtedy wszystkie wątpliwości miały zostać rozwiane, a było ich kilka, dwie najważniejsze, to: czy to wszystko jest prawdą? Jeśli tak, to na jakim obiekcie zagrają, na pogrążonym złą opinią Narodowym w Warszawie czy nowo zrewitalizowanym Śląskim w Chorzowie?
Nadchodzi nowy tydzień, poniedziałek 26 luty 2018, wstaję o godzinie 8:00, chociaż na uczelnie miałem zajęcia o 11:30. Myślami byłem przy Stonesach. Za godzinę wszystko miało się wyjaśnić. 10 minut przed dziewiątą, załączyłem laptopa i nerwowo śledziłem to co dzieje się na rollingstones.com oraz iorr.org. Wybiła 9:00, od razu przeskakuję na oficjalną stronę zespołu, ale tam... cisza. Czyżby zrobili nas w balona? Myślę, nie, to nie możliwe. Byłem już trochę rozczarowany. Wchodzę z nadzieją na stronę fan clubową i moim oczom ukazuje się link do facebooka, a w nim filmik reklamujący nową trasę, znów pojawiła się radość i uśmiech na mojej twarzy (zafundowałem sobie, w minutę, niezłą emocjonalną huśtawkę). Z wypiekami na twarzy, oglądam niecałą minutę filmu. A w nim napisy: "More, more, more The Rolling Stones Summer" Po krótkiej chwili na ekranie pojawiają się nazwy państw, do których zawitają. Zaczyna się od Irlandii, przechodzi przez Anglię, Szkocję, Walię, Niemcy, Francję, Republikę Czeską i... Polskę!!! Byłem bardzo szczęśliwy, ponownie, widząc, że mój kraj jest na liście trasy No Filter, która będzie kontynuacją tej z poprzedniego roku. Na koniec okazało się, że The Rolling Stones zagrają 8 lipca na Stadionie Narodowym w Warszawie i co ciekawe, będzie to ostatni koncert tej wspaniałej trasy. Jak to dumnie brzmi! Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Bilety na warszawski koncert miały być sprzedawane od 1 marca, był to bardzo krótki okres czasu, żeby zorganizować pieniądze, bo byłem przygotowany na to, że ceny biletów będą bardzo wysokie. Nie musiałem się długo martwić, ponieważ mama i brat postanowili mi dać prezent urodzinowy wcześniej w postaci pieniędzy na wymarzony bilet. Lepiej być nie mogło.
Następnego dnia, zaczęła się przedsprzedaż biletów, dla fanów, na to niezwykłe wydarzenie. Myślałem, że nie uda mi się zdobyć tak szybko biletu, ponieważ aby móc je kupić w przedsprzedaży, należało być zapisanym w oficjalnym newsletterze Stonesów, wtedy otrzymywało się kod na skrzynkę mailową. Byłem nastawiony na zakup 1 marca. Jednak, po godzinie 14-tej, w mojej skrzynce, pojawił się mail od Stonesów z kodem. Okazało się, że byłem zarejestrowany na tej stronie od dłuższego czasu. Czułem się dumny i zadowolony. Na stronie eventim.pl wystarczyło wpisać kod o treści "Angie" i można było zamówić wybrany bilet. Do koszyka, bez problemu, trafił za 395 zł, na płytę. Wejściówka opłacona, hotel zamówiony, pozostało zarezerwowanie miejsca w pociągu i odliczanie dni do koncertu...
17 maja Stonesi rozpoczęli kolejną odnogę swojej trasy. Tym razem, miejscem otwarcia był Cork Park w Dublinie. Z dnia na dzień, śledziłem wszystko, to co dzieje się na koncertach. Słuchałem świeże nagrania od fanów, którzy byli na tych magicznych występach. Koncert zbliżał się wielkimi krokami, a zespół był w niesamowitej formie (padały nawet komentarze, że w najlepszej od 20 lat). Przed Warszawą, była jeszcze Praga, na tym show, Mick miał problemy z gardłem. Myślano, że nad ostatnim koncertem wiszą czarne chmury...
6 lipca, około godziny 17tej, Stonesi wylądowali na warszawskim Okęciu, ich lot z Pragi trwał niecałą godzinę. Giganci rocka and rolla w końcu stąpali po polskiej ziemi. Wspaniałe uczucie, a to jeszcze nie był koncert. Tego dnia, Mick (z resztą Stonesów?) odwiedził Muzeum Narodowe. Emocje rosły z minutę na minutę.
Dzień przed wielkim wybuchem, minął mi na rozmyślaniu o koncercie, szukaniu kolejnych informacji o wizycie w Warszawie oraz pakowaniu. Spotkanie z Stonesami miało nastąpić jutro....
Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany (bo od 10 lat) dzień!!! Wieczorem miałem stać na PGE Narodowym i cieszyć się z koncertu Stonesów, który zamyka wspaniałą trasę No Filter. Było to spełnienie marzeń. Chociaż budzik miałem ustawiony na 5:45, obudziłem się wcześniej, nie mogłem już zmrużyć oka, emocje i cała adrenalina były silniejsza ode mnie. Gdy się ogarnąłem, postanowiłem wspaniale zacząć ten dzień. Do odtwarzacza włożyłem album "It's Only Rock And Roll" i około 6tej rano z głośników wybrzmiało cudowne If You Can't Rock Me, lepiej być nie mogło. O godzinie 8:15 odjeżdżał pociąg z Katowic do Warszawy. W nim było sporo fanów udających się w tą samą stronę co ja. Po raz kolejny byłem dumny, że znajduję się w tym gronie. Gdy widziałem, że kolejni ludzie przechodzą przez wagony w różnorodnych koszulkach (od tych tradycyjnych z logiem po konkretniejsze reklamujące trasy) automatycznie pojawiał się uśmiech na mojej twarzy i zadowolenie, że tak powinna wyglądać osoba udająca się na koncert najlepszego zespołu muzycznego na świecie. Podróż bardzo się ciągnęła, oczekiwałem z niecierpliwością na przystanek "Warszawa Centralna". Chciałem już być jak najszybciej pod stadionem. Dobiegła godzina 12ta, pociąg zatrzymał się na ostatniej dla mnie stacji. Wszyscy fani wysiedli na tym samym przystanku i udali się w różne strony, aby wieczorem (razem) być z idolami w jednym miejscu. Ja w raz z kolegą, który mi towarzyszył (nie był na koncercie, to nie jego muzyka) udaliśmy się pieszo 5 kilometrów do hotelu, w którym mieliśmy spędzić noc. Na początku trochę błądziliśmy, ale gdy z daleka było widać dach Stadionu Narodowego, wiedzieliśmy, że idziemy w dobrą stronę. Co chwilę mijaliśmy "braci" i "siostry". Cała Warszawa była oblężona przez Stonesów. Gdy w końcu udało nam się dojść do celu, odebraliśmy klucze od pokoju, zostawiliśmy wszystkie rzeczy i powędrowaliśmy dalej. Ja oczywiście w widome miejsce – pod stadion, a mój kolega, obrał za cel zwiedzanie Warszawy. Nasze drogi się rozeszły. Od godziny 15tej kręciłem się wokół stadionu, szukałem sklepu z pamiątkami, ale wszystkie znajdowały się w środku. Pozostało mi czekać do godziny 17 tej na otwarcie bram stadionu. Przemierzyłem połowę stadionu, oczywiście od strony zewnętrznej i udałem się pod bramę nr.11 tam miałem zostać wpuszczony na obiekt. W trakcie oczekiwania, zapoznałem trzy młode dziewczyny z rodzicami – wszyscy uwielbiali muzykę Stonesów. Zaskoczyło mnie, gdy jedna z nich powiedziała, że chciałaby usłyszeć na koncercie Worried About You, ten utwór zaliczam do tych mniej znanych. Zyskała u mnie szacunek. Rozmawialiśmy oczywiście o Stonesach (np. O wykonaniu Loving Cup z koncertu w Beacon Theatre z Jackiem Whitem w 2006 roku). W trakcie oczekiwań, z stadionu dobiegały znajome dźwięki. Było coś około godziny 16:30, przecież o tej godzinie miała się rozpocząć próba dźwięku z udziałem Stonesów. Przed bramą było bardzo głośno, ale udało mi się wychwycić co zagrali. Pierwsze było Bitch, następnie Just Your Fool z jeszcze nowego Blue And Lonesome. Nie było słychać wokalu, tylko same instrumenty. Najprawdopodobniej Mick oszczędzał swój głos (zazwyczaj robił tak na próbach). Osoby z którymi rozmawiałem, dziwiły się, że ja słyszę w ogóle jakiś dźwięk i w dodatku umiem rozpoznać, co to za piosenka. Miałem nadzieję, że się nie myliłem. Dobiegała 17-ta, nagle z chmury zerwał się deszcz, oczywiście nie mógł popsuć nam tego wspaniałego dnia. Pomyślałem sobie i przypomniałem, że przecież ten zespół nie boi się deszczu. Wręcz przeciwnie, gdy towarzyszy im na scenie, odgrywają niesamowite show – wystarczy obejrzeć DVD z koncertu w Bangalore z 2003 roku albo fragmenty Buenos Aires 2006, panowała tam niezwykła atmosfera, a deszcz można było zaliczyć do widzów. Rozpoczęło się odliczanie do godziny 17:00. Wszyscy myśleli, że o równej godzinie, tak jak zapowiadano, zostaną wpuszczeni na obiekt. Tak się nie stało. Z niecierpliwością spoglądałem na zegarek, mijały kolejne minuty, a brama dalej nie otwarta. W końcu, ludzie się ruszyli, to był znak, że coś się zaczęło dziać. Na początku wpuszczano po 10 osób z dwóch stron, ponieważ ustawiły się dwie kolejki. Dostałem się do następnej kolejki, w której wszystkich powierzchownie sprawdzano. Znów wszyscy zaczęli biec, ja starałem się iść spokojnie, ale jednak nie wytrzymałem napięcia i robiłem to co inni. Wbiegłem po schodach najszybciej jak się da i w końcu! Dostałem się do mojego wymarzonego sklepu z pamiątkami, zebrało się wokół niego sporo ludzi, ale na szczęście, byłem z przodu. Udało mi się kupić warszawską koszulkę, opaski i kubek – wszystko oczywiście dotyczyło trasy No Filter. Z siatką (która także miała nazwę i logo trasy) pełną zakupów mogłem przejść do następnego, najtrudniejszego etapu, jakim było znalezienie wejścia na płytę. Okazało się to trudniejsze niż myślałem. Bardzo szybkim krokiem podążałem za informacjami, które wisiały przy danych wejściach na stadion. Na każdym z nich pisano, że są to wejścia na trybuny. Rozpaczliwie szukałem napisu "Płyta" ale nic z tego. Zapytałem Pani z obsługi, którędy mam się kierować na płytę. Dostałem odpowiedź, że idę dobrą stroną. W takim razie, podążałem dalej. Szukałem tego magicznego napisu, ale nigdzie go nie było. Byłem zmuszony zapytać ponownie o drogę, tym razem dostałem odpowiedź, że mam się wrócić. Zacząłem się stresować. Po chwili okazało się, że są schody, które prowadzą do wejścia na płytę. Szybko powędrowałem tam i moim oczom ukazała się dosyć spora kolejka, pomyślałem, że znów mam tak długo czekać, przecież mogą mi zająć najlepsze miejsca na płycie, a ja chciałem ich widzieć (pewnie każdy chciał). Moje obawy okazały się nie słuszne, ponieważ ta kolejka dotyczyła osób z lepszymi wejściówkami. Przeszedłem praktycznie bez kolejki. Ostatnią prostą było otrzymanie srebrnej opaski, która od tego momentu zastępowała bilet. Wszystkich kierowano do korytarza, przez który wchodziło się na stadion. Tam sprawdzano tylko opaski, trzeba było mieć ją na widoku. Droga przez korytarz była długa. Po deszczu, wyszło słońce, ukazywał mi się blask, dochodzący z bramy. Moim oczom ukazały się cztery ogromne telebimy, na których widniały "języki", na mojej twarzy zapanowała radość. Stadion nie był jeszcze pełny, a płyta także świeciła pustkami, było na niej kilkanaście osób. Mogłem sobie wybrać miejsce jakie chciałem, ale... musiałem się wrócić... potrzebowałem skorzystać z toalety, żeby później o tym nie myśleć. Otrzymałem informację, że aby skorzystać z Toi Toi'a, należało wyjść z stadionu. Byłem rozczarowany, ale niestety, potrzeba była silniejsza. Szybko wybiegłem z stadionu, z nadzieją, że jak wrócę, to będę miał jeszcze korzystne dla mnie miejsce. Po nie całych 10 minutach, powróciłem, zdyszany i spocony, ale szczęśliwy, że jestem już na miejscu - pozostało czekanie na gwóźdź programu. Moje miejsce nie było złe, cieszyłem się, że jestem przy barierkach, z samego przodu, widziałem prawie całą scenę - piszę prawie, ponieważ połowę prawej sceny zasłaniał nieszczęsny Toi Toi... i pomieszczenie, którego nie jestem w stanie opisać (może było to miejsce do sterowania wszystkim). Koncert miał się rozpocząć o 20:50, przed nim był jeszcze support o 19:35. Od godziny 18-tej byłem na stadionie, czas w towarzystwie miłych fanów, minął bardzo szybko.
Tym razem, bez opóźnień, tak jak zapowiadano, o 19:35 na scenie pojawił się zespół z Nowego Orleanu, pod nazwą Trombone Shorty. Cały ich występ, był bardzo głośny, dawał po uszach. Muszę przyznać, że zaprezentowali się z dobrej strony. Nie znam ich twórczości, ale po tym występie, warto mieć ich na uwadze. Z całej set-listy, wychwyciłem tylko utwór I'm Going Down, tylko dlatego, że Stonesi mieli go w swoim repertuarze, w trakcie trasy 50 & Counting. Co raz częściej, z niecierpliwością, oglądałem się na zegarek. Chciałem, aby była już 20:50.
Przez pół godziny, po scenie, krzątali się jeszcze technicy – wszystko musiało być perfekcyjnie zrobione. O równej 20:50, pojawiło się intro, telebimy zaczęły działać. Zaczęło się!!! Adrenalina górowała na samym szczycie, czekałem, żeby już moi Stonesi się pojawili. Na cały stadion rozległ się krzyk "Ladies And Gentleman... The Rolling Stones!!!" Wszyscy zaczęli piszczeć, nad głowami niezliczona ilość smartfonów. W końcu, po 11 latach czekania, Stonesi znów dla nas grają!! Zaczęli tradycyjnie od Street Fighting Man - była to wielka petarda, Kamienie pokazali swoją moc i, że to co śpiewają jest prawdą, są w rock and rollowym zespole i chwała im za to!!! Cały Narodowy ożywił się na dobre. Nie mogłem uwierzyć, w to co widzę i gdzie się znajduję. Przecież od 10 lat, oglądam ich występy na DVD z najbardziej prestiżowych stadionów, hal i teatrów na świecie, a teraz oni są tu i grają, także dla mnie. Jest to niesamowite i nie można tego tak po prostu opisać, każdy, kto choć raz był na koncercie tych gigantów, wie o czym mówię. Karuzela rozkręciła się na dobre, przeszli do klasyków - Tumbling Dice i It's Only Rock And Roll, wybrzmiały cudownie. Czwarty utwór - Just Your Fool pochodził z albumu, który w tym roku zdobył nagrodę Grammy. Od rozpoczęcia trasy, liczyłem na to, że usłyszę go na żywo i się udało, chłopcy nie zawiedli. Niespodzianką było Bitch, które słyszałem wcześniej na próbie (nie pomyliłem się). Wszyscy na scenie wyglądali wspaniale i odwalali kawał dobrej roboty. Nikt nie zatrzymuje tego rock and rollowego cyrku, on się nadal rozpędza. Było mocno, ostro i gorąco - jak zawsze w trakcie Bitch. Następnie, wybrzmiało Like A Rolling Stone, gdy Mick zapowiedział utwór, publiczność była bardzo zadowolona, większość z nich, pewnie pamięta wykonanie z Chorzowa, teraz wspomnienia wracają. Stonesi zafundowali nam wspaniałą nostalgię. Pojawiło się sporo słów, zdań Mick po polsku. Jak zwykle brzmiał zabawnie, ale zarazem pokazuje, jakim jest perfekcjonistą. Jedną z dwóch spokojnych utworów było You Can't Always Get What You Want (chociaż nie do końca, taki spokojny...) Keith razem z Charliem zaprezentowali nam bezbłędny początek Paint It Black, wypadło mrocznie i porywiście. Honky Tonk Women było ostatnim utworem z pierwszej części. W trakcie przedstawienia osób grających podczas tego występu, Jagger przedstawił Ronniego, Charliego i Keitha po polsku - było to bardzo urocze, w szczególności połączenie Ronniego z pierogami. Set Keitha wypadł znakomicie. You Got The Silver – Richards i Wood na gitarach akustycznych obok siebie, wspaniały widok. Rockowe Before They Make Me Run z Some Girls w końcu wybrzmiało na polskich ziemiach. Godzina występu za nami, czas biegnie przy nich bardzo szybko, a to za sprawą tych wszystkich rozpędzonych kawałków, normalnie jakbyśmy się przenieśli w czasie do roku 1975 i takich miejsc jak Madison Square Garden czy The Forum w Los Angeles. Na stadionie zrobiło się czerwono, znów bardzo mrocznie. Z głośników dobiegało intro z Symphaty For The Devil. Wszyscy widzą, że Mick pojawił się na scenie, przykłada mikrofon do ust, wydobywa z siebie głos, ale nic z tego, mikrofon odmówił posłuszeństwa, reszta nie przestaje, gra dalej. Wokalista idzie za kulisy dostaje nowy mikrofon, tym razem zadziałał. Intro przedłużyło się do 2 minut – taka sytuacja nie zdarza się często. Cała plejada bardzo dobrze znanych mi hitów została wspaniale zagrana. Stonesi nie zatrzymywali się ani na minutę, tyle mieli w sobie energii, że mogliby się podzielić z najbliższą elektrownią, a i tak by zostało. Gładko przeszli przez Miss You. W Midnight Rambler dali prawie 15 minutowy popis, pełen gitar, tańca i oczywiście bluesa. Może nie wszyscy byli zadowoleni z takiej długości, ale trzeba przyznać, że jest to rodzynek wśród "hitów", nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Następnie przewędrowali przez Jumping Jack Flash, Start Me Up, Brown Sugar, aby na bisach zagrać zapierające dech w piersiach Gimme Shelter z Sashą Allen oraz epickie Satisfaction, w trakcie, którego Mick śpiewał "Satisfaction Warsaw". Trasa No Filter zakończyła się o 22:58. Na koniec, jak zawsze Stonesi ukłonili się podwójnie - z całym zespołem oraz jako The Rolling Stones. Miłą niespodziankę zrobił Charlie, poszedł za kulisy, wziął dwie pałeczki, wrócił na scenę i rzucił je w publiczność, to rzadkość. Mick to samo, ale w trakcie show zrobił z swoją koszulką. Do hotelu wróciłem około 23:30 szczęśliwy, ale także zmęczony, z wspomnieniami, które nie opuszczą mnie do końca życia. Pytanie: I jak tu nie kochać The Rolling Stones?
Podsumowując. Koncert był niesamowity, Stonesi już dawno przełamali barierę wiekową, dla nich czas nie istnieje. Taki zespół trafia się raz na 200 może 1000 lat, albo wcale. Za dużo nie pamiętam co się działo na scenie, przez te wszystkie emocje, które mi towarzyszyły. To był mój pierwszy i zapewne ostatni koncert Stonesów, więc starałem się wszystko "badać" - scenę, ludzi jak się zachowują, technicznych, ochronę. Pojawiło się w trakcie występu kilka błędów muzycznych, które były słyszalne, ale to drobnostka. Ta trasa jest o wiele lepsza niż poprzednia pod tym względem. Panowie trzymali poziom od początku do końca. Po powrocie do Chorzowa, dobiegły do mnie informacje, o tym, że światowe media komentują wypowiedź Micka ("Jestem za stary, aby być sędzią, ale jestem dość młody, by śpiewać") Otóż, jestem zdania, że Jagger słusznie skomentował list Pana Wałęsy. W mojej interpretacji Stonesi przyjechali tu po to, aby dać świetne show, a nie zajmować się polityką. Dał do zrozumienia, że on się w to nie angażuje i tyle w tym temacie.
Ogólnie koncert był bardzo głośny, czasem wydawało mi się, że głos Jagger nie dochodzi do mnie (w trakcie Honky Tonk Women), ale to już był problem raczej związany z akustyką. Pogłos przeszkadzał w słuchaniu, ale i tak najważniejsza była dobra zabawa. Dziękuje The Rolling Stones za wspaniały koncert. Dziękuję, że razem z wami mogłem świętować moją 10 rocznicę zainteresowań właśnie wami. Inaczej tego sobie nie można wyobrazić. Na koniec, It's Only Rock And Roll, but I like it!
Poniżej znajdują się zdjęcia, które zrobiłem w czasie pobytu na warszawskim stadionie.
Komentarze
Prześlij komentarz